Stowarzyszenie LGW Partyzant, po udanej reaktywacji Rajdu Partyzanckiego w maju 2015 roku, w plenerach Nałęczowa i okolic, można by powiedzieć: zadomowiło się, na dobre w tym mieście. Wykorzystując przyjazność lokalnych włodarzy, postanowiliśmy za promować ponownie tą uroczą miejscowość, gdzie z przychylnością patrzy się na historyczne upodobania grupy zapaleńców zrzeszonych w naszej grupie.
Postanowiliśmy wydać w kalendarz na rok 2016, wykorzystując zdjęcia zrobione w plenerach Nałęczowa i okolic. Żeby zrealizować plan, potrzebowaliśmy wykonać profesjonalne zdjęcia, wykonane z odpowiednim anturażem. W tym celu odbyliśmy rozmowy i wykonaliśmy rekonesans z panem Burmistrzem Nałęczowa, który wskazał nam miejsca godne uwagi, jako plener do zdjęć.
Następnie zaangażowaliśmy dwoje pasjonatów fotografii, naszych przyjaciół: Magdę Lubiarz i Bartka Pędraka z firmy New Light Studio, którzy przyjaźnie spojrzeli na naszą pasję, dzięki czemu wsparli nas swoim kunsztem fotograficznym.
Zaplanowaliśmy sesję na dwa alternatywne niedzielne terminy 21 lub 27 września 2015 roku, licząc na to, że w któryś z tych dni, jesienna aura pozwoli zrealizować zamierzenia.
Zostały wytypowane miejsca plenerowe oraz scenariusz realizacji sesji. A pana burmistrza, poprosiliśmy o uzyskanie formalnej zgody właścicieli, na zrobienie sesji przed obiektami będącymi w prywatnych rękach.
Pozostało zrealizować plan, który pod względem logistycznym wcale nie zapowiadał się łatwy. Do wykonania naszych zamierzeń potrzebowaliśmy przerzucić motocykle oraz nas, wyposażonych w stroje i akcesoria z epoki, które miały posłużyć, jako rekwizyty uatrakcyjniające "podróż w czasie". Wszystko oczywiście musiało zostać wpisane w rodzinne terminarze każdego z nas, aby dało się 'urwać' niedziele rodzinie.
Pierwszy termin przekreśliła aura. Jesienna słota i niska temperatura poranka 21 września, spowodowała odwołanie alarmu sesyjnego i odwołanie manewrów. Pozostał w zanadrzu termin rezerwowy za tydzień. A jesień nie odpuszczała i to w wersji zupełnie nie złotej. Niby prognozy zapowiadały poprawę, ale w zasadzie do soboty włącznie padało w różnym nasileniu. Z niepewnością oczekiwaliśmy niedzielnego poranka 27 września, licząc na to, że jak w wielu przypadkach, przy organizowanych przez nas imprezach, dobre duchy weterańskie rozwieją chmury.
Niedzielny poranek powitał nas brakiem opadów, chociaż jezdnie jeszcze były mokre po nocnym deszczu. Była nadzieja, tym razem, na wykonanie planu. Nie pozostawało nic innego, jak spróbować.
Na miejsce zborne sesji o godzinie 9-tej pod Nałęczowskim Ośrodkiem Kultury, stawiło się kilkanaście osób z naszego Stowarzyszenia, z motocyklami i odpowiednio przebranych do sesji. Później dojechało jeszcze dwóch kolegów, tak więc, reprezentacja niezbyt liczna, ale silna wolą realizacji podjętych zamierzeń.
Jak się okazało, deszcz mimo szarugi poszedł sobie definitywnie, a z każdą godziną zaczęło się nawet wypogadzać.
Zaczęliśmy od alei Lipowej i zlokalizowanych na niej zabytkowych i efektownych willi. Ważnym punktem harmonogramu był Pałac w Czesławicach, gdzie byliśmy umówieni na konkretną godzinę. Dlatego też zrobiliśmy krótką fotograficzną rozgrzewkę pod Pensjonatem Ewelina. Tu ku naszemu zaskoczeniu, chyba jednak nie do końca byliśmy mile widziani - mimo wcześniejszej formalnej zgody. Po krótkiej dyskusji i obiecaniu, że: "nie zdepczemy trawników", wykonaliśmy kilka ujęć przed obiektem.
Kolejna była willa Aurelia, gdzie musieliśmy odrobinę poprzestawiać wazony stojące przed budynkiem i niepasujące do aranżacji współczesne piwne parasole. Tutaj już witano nas uśmiechem i zdecydowaną przychylnością dla naszych działań i nieuciążliwej obecności.
Stąd ruszyliśmy całą kawalkadą przebierańców na motocyklach pod pałac w Czesławicach. Po drodze spotkaliśmy się z właścicielką, która akurat zmierzała na spotkanie z nami. Pani Renata Grochowska okazała się bardzo przyjazną i otwartą na 'wariatów' osobą, którzy postanowili najechać jej włości w niedzielny poranek. Dlatego wykorzystaliśmy moralne "pozwoleństwo" i wykonaliśmy mnóstwo fajnych zdjęć przed pałacem i w jego najbliższej okolicy. Było: 'zajeżdżanie' pod pałac, 'randka nad stawem', piknik pod pałacem oraz przejażdżki po parkowych alejkach, wśród drzew pamiętających młodość naszych motocykli.
Na zakończenie naszej bytności w pałacowych włościach zostaliśmy zaproszeni, na przedpołudniową herbatę i mały poczęstunek. Mieliśmy dzięki temu okazję poznać historię obiektu, historię odbudowy pałacu, który został zakupiony w stanie kompletnej ruiny, w co było trudno uwierzyć patrząc na jego obecny stan. Potwierdzały to pokazane nam fotografie oraz pasjonująca opowieść p. Renaty, o historii odbudowy i napotykanych trudnościach.
Dało się odczuć, że trafiliśmy do unikalnego miejsca, gdzie historyczny obiekt, trafił na swojego anioła - w postaci obecnej właścicielki - który podniósł go z ruiny i uparcie z mozołem przywraca go polskiemu krajobrazowi, nie bacząc na trudności i nie szczędząc środków. Miło było gościć w tak czarującym miejscu. Ani żeśmy się obejrzeli, a zrobiła się prawie godzina 13-ta i trzeba było jechać dalej, aby zrealizować plan sesji. Ruszyliśmy z powrotem w kierunku Nałęczowa fotografując się u stóp Poniatówki, przed Młynem przy ulicy Granicznej i willą Różaną. W trakcie kontynuacji sesji okazało się, że bawimy się tak dobrze, że nie wiadomo kiedy zaczęło robić się 'krótko' z czasem. Musieliśmy skorygować odrobinę nasz harmonogram, dostosowując go do zaistniałej sytuacji, dlatego zrezygnowaliśmy z kilku planowanych plenerów.
Zrobiliśmy sobie przerwę obiadową w znanym w Nałęczowie miejscu: "Starej Aptece", gdzie jak dotąd zawsze można było zjeść po ludzku, czyli: "tanio i dobrze". Wzbudzaliśmy oczywiście nie mało emocji wśród konsumentów lokalu, występując w naszych przebraniach, podczas obiadu. Wyjazd motocyklami po obiedzie odbywał się przy aplauzie, kuracjuszy przybyłych na posiłek.
Po obiedzie przewidzieliśmy ostatnie dwa punkty programu: Chatę Żeromskiego i Park Zdrojowy w tym "Stare Łazienki" i Budynek Sanatorium. W tej części sesji zdjęciowej towarzyszyło nam popołudniowe słońce, które postanowiło pokolorować nasze plenery jesiennym złotym blaskiem. Dzięki temu mieliśmy pełne spektrum oświetlenia, w trakcie realizacji zdjęć, co z kolei nie ułatwiało pracy naszym fotografom, którzy musieli reagować na zmieniające się warunki oświetlenia. Dla profesjonalistów okazało się to zadanie do wykonania bez problemów. Zdjęcia zakończyliśmy w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
I tak dzięki temu. Mieliśmy okazję serdecznie się pobawić w uroki starej motoryzacji, ku uciesze swojej i widzów, którzy mieli okazję nas oglądać, zwłaszcza w Parku Zdrojowym. Do Lublina dojechaliśmy już po ciemku, oświetlając drogę powrotną, mocą naszych sześciu-voltowych żarówek i naszej wyobraźni.
Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział i przyczynili się do zaistnienia opisanych powyżej wydarzeń.
Poniżej efekt naszej sesji. Potencjalnie zainteresowanych naszym kalendarzem zapraszam do kontaktu.
Z pozdrowieniami Piotr Orzeł