Udało
się. Ponad 100 przejechanych kilometrów, rosnąca frekwencja i to nie
tylko zabytków, przygody w lesie, miejsca, o których się nie miało pojęcia
powodują, że w głowie rodzą się pomysły na kolejne edycje. A było to
tak:
Świt 12 września był z tych, co to "na dwoje babka wróżyła",
tzn. będzie padać albo nie będzie. Podobnie, jak tydzień wcześniej,
kiedy to już po rozpoczęciu trampu zaczęło padać i podjęliśmy decyzję
o zaniechaniu dalszej jazdy.
Tej niedzieli, było to drugie podejście do trampu śladami podlubelskich
folwarków, pod hasłem "Lublina okolice - przystanek Gardzienice".
Z pewną dozą nieśmiałości, spakowałem motocykl, mapę i pojechałem na
miejsce wyznaczonej zbiórki. A tu okazało się, że nie byłem pierwszy,
a w dodatku grupa wyglądała na mocno zdeterminowaną, Zwłaszcza, że dotarli
koledzy z Janowa Lubelskiego oraz z okolic Bychawy. Po chwili zaczęli
zjeżdżać się następni trampowicze. Co ostatecznie zaskutkowało większą
frekwencją niż na pierwszym trampie, przy jednoczesnym urozmaiceniu
wśród trampujących motocykli. Z
zabytków pojawiły się Sokół 1000, DKW RT175, Iż 56, M-72, K750, SHL
M11, WFM 150, WSK Lelek oraz nasz przewodnik na Yamaha XT600. Z motocykli
niezabytkowych pojawili się jeźdźcy na Aprilli 125, Hondzie Shadow,
Suzuki GSX600 i BMW 1200RT, a już po drodze dołączył do nas jeździec
na Yamacha Tenere. Co ciekawe skład drużyny trampującej pokrywał się
zaledwie w 40% z poprzednią edycją. No i tym razem nie było aut towarzyszących,
co pozwalało na wjechanie w mniej asfaltowe drogi. Jak się potem okazało,
skorzystaliśmy z tej okazji, chyba aż nadto : Pogoda
okazała się bardziej mglista niż pochmurna, co dawało szansę na wypogodzenie
w trakcie trampu. Ruszyliśmy! Podmiejskim szlakiem dróg i dróżek mało
uczęszczanych i słabo znanych zmierzaliśmy prowadzeni przez Tramp-Prowadnika,
wzbudzając sporą sensację kolumną motocykli, która rozciągała się momentami
na kilometr. Po kolei odwiedzaliśmy zaplanowane punkty programu: urokliwy
dworzec w Minkowicach, dwór w Podzamczu - usytuowany wśród stawów, zasiedlany
przez szkołę wraz z przyległymi zabudowaniami folwarcznymi. Stamtąd
do dworu w Wierzchowiskach, będącego obecnie ekskluzywną restauracją
z przyległymi polami golfowymi, dzięki temu, był to jeden z nielicznych
obiektów w stanie odrestaurowanym i zadbanym na naszej trasie.
Przeskoczywszy krajową trasę [17] Lublin-Zamość, ruszyliśmy dalej w
poszukiwaniu kolejnych folwarków przewidzianych do odwiedzenia.
Posiadłość w Kawęczynie z uwagi na trwający remont i szczelne, nowe
ogrodzenie okazała się niedostępna. Mam nadzieję, że kiedyś uda się
zobaczyć ten dworek. Kolejnym obiektem był dworek w Kozicach (obecnie
siedziba szkoły specjalnej) z przyległymi zabudowaniami tzw. domu rządcy,
z interesującą architekturą w tym z ciekawą wieżą. Tutaj też widać było
trwające prace renowacyjne.
Stąd ruszyliśmy do Piask, poszukać jakiegoś obiektu spożywczego, celem
zażycia jakowego obiadu. Podczas postoju w centrum tej miejscowości,
część trampowiczów w lokalnym punkcie gastronomicznym zażyła znane podobno
w okolicy flaki i inne podobne delicje. Inni zastosowali produkty zabrane
ze sobą lub zakupione w pobliskiej Biedronce. Posileni
ruszyliśmy dalej w kierunku Gardzienic, gdzie celem był Ośrodek Praktyk
Teatralnych, a dokładniej zabudowania dawnego majątku, przejętego obecnie
na ten ośrodek. Jeszcze przed właściwym miejscem docelowym, zawinęliśmy
obok praktycznie nie istniejących zabudowań jakiegoś dworku, gdzie też
ktoś ogrodził teren i zaczął odbudowę. Patrząc po stanie obiektu wyjściowego,
raczej długa i żmudna droga przed właścicielem. Pozostałościami obiektu
były dosłownie dwie zrujnowane ściany.
Dotarliśmy do Gardzienic, znaczącego obiektu, bogatego niegdyś dworu
o licznych zabudowaniach towarzyszących i bogatej historii związanej
z tym miejscem. Obecnie sam obiektu pałacowy w stanie złym, ale w trakcie
odbudowy. Już samo posiadanie przez obiekt ukonstytuowanego właściciela
dawało szansę na odbudowę i zagospodarowanie do celów artystyczno-kulturalnych.
Tu powitani zostaliśmy przez gospodarza, zwiedzionego hukiem kilkunastu
motocykli zajeżdżających na dziedziniec. Okazało się, że o jakieś 15
godzin spóźniliśmy się na spektakl, który miał miejsce poprzedniego
wieczora. Nie przeszkadzając w odbywających się aktualnie ćwiczeniach
ekspresji teatralnej, zajęliśmy się oglądaniem budynków leżących w obrębie
majątku, w czym znacznym ułatwieniem była umieszczona w altanie makieta
całości. Mogliśmy tam obejrzeć budynki na starych fotografiach, przeczytać
krótki rys historyczny i poznać ich położenie w topografii nadrzecznych
pagórków, na których był położony cały majątek. Stąd
postanowiliśmy ruszyć dalej w kierunku Wyganowic drogą, która na mapie
kończyła się .. niczym. Mając nadzieję znaleźć polną lub leśną ścieżkę
wiodącą do młyna nad Giełczwią. Tak też się stało. Wąska dróżka asfaltowa
w pewnym momencie kończyła się i dalej stawała się szutrówką skręcającą
w las. Szybki zwiad kierownika wycieczki na XT-eku, dawała szansę na
bezproblemowy przejazd. Kolumna ruszyła i po krótkim zawijaniu po coraz
bardziej polnej drodze, wiodącej nadrzecznym podmokłym terenem, dotarliśmy
do spodziewanego młyna. I tu padło hasło źródeł, które gdzieś tu były
w okolicy.
A skoro dobrze nam szła jazda po duktach leśnych, postanowiliśmy je
wobec tego wytropić. I się zaczęło... Droga szutrowa zamieniła się w
polną, ta w łąkową i zmierzającą w kierunku wąwozu. Tu droga zamieniła
się w drogę gruntową, a potem podmokło-bagienną i tu... utknęliśmy kolumną
w lesie. Nie jest łatwo zawrócić ponad dziesięć motocykli na wąskiej
drodze, na której przejezdny był wąski fragment, a droga ograniczona
była z jednej strony stromym zboczem, z drugiej bagiennymi chabzinami.
Próba
objechania drogi fragmentem z kałużami, skończył się utopieniem "kasztanki"
po osie, gdyż kałuża skrywała głębokie błoto. Skończyło się koniecznością
wyciągania motocykla.
Najciężej miał kierowca ścigawki GSX, którego nadmierna moc, przy wybitnie
szosowych kapciach poniewierała po drodze. Mimo to kolega dzielnie dawał
radę, do momentu, aż przy którymś z przejazdów tył wyprzedził kierowcę.
Na szczęście obyło się bez strat, a powstała jedynie na konieczność
palenia na pych bolidu, co było nie lada wyczynem na polnej drodze.
Po przeszło godzinie wygramoliliśmy się z lasu z powrotem pod znany
już młyn.
Oczywiście lokalne źródła zostały wytropione, żeby nie było, że walka
okazała się daremna : Mocno wymęczeni, z ubabranymi motocyklami, ruszyliśmy
w dalszą drogę.
Z uwagi na późną porę i goniące, część z nas obowiązki rodzinne postanowiliśmy
już bez postojów ruszyć w kierunku Lublina.
I tak kolumna 13 motocykli, wzbudzając sensację "we wsi" ruszyła,
przez Stryjno, Żuków, Olszankę, Chmiel Skrzynice do Czerniejewa i Lublina.
Trasa wiodła północnym krańcem Krzczonowskiego Parku Krajobrazowego.
I tak jak na całym szlaku, tym razem mieliśmy okazję mknąć wśród malowniczych
pagórków, delektując oczy wiejskim krajobrazem.
A że wypogodziło się i słońce nie skąpiło swoich promieni, tym większa
była uczta dla oczu. I
tak oto dotarliśmy do Lublina, kończąc drugi Lokalny Tramp Weterański.
Pokonaliśmy ponad 100 km w przepięknych okolicznościach przyrody.
Jedyną awarią na trasie była wymiana świecy w DaKawce i palenie na pych
zalanego podczas wywrotki GSX-a.
Okazało się, że w odległości 25 km od Lublina, można przeżyć prawdziwą
motocyklową przygodę, tym fajniejszą, że w doborowym towarzystwie. Ciekawym
doświadczeniem jest jazda turystyczna w tak licznej grupie.
Nastrój mącił jedynie... niedosyt, że tak krótko i jeszcze by się chciało.
Więc co?
Trampujemy dalej?